Be My Lilou

Stęskniona i skruszona wracam.

Poobijana, wymęczona ale szczęśliwa i dumna z własnego zwycięstwa.
Uroczyście ogłaszam (nie że się chwalę), że zakończyłam pierwszą sesję magisterską z szokującym wynikiem 4,8. W międzyczasie udało mi się sporo osiągnąć na szczeblu zawodowym, ale to osobny, niezajmujący temat.

Nowości kosmetycznych, poza pastą do zębów (a'propos świetną!) i żelem pod prysznic, nie było żadnych.
Po raz pierwszy w życiu zabrakło mi czasu na zakupy podstawowe. Przez kilka tygodni moją lodówkę zamieszkiwało jedynie światło (ew. tiger), a zamawianą pizzę, w miarę potrzeby sycenia mózgu węglowodanami, wsuwałam na miejscu,. z pudełka.

Jest jednak coś co natchnęło mnie do napisania notki. A mianowicie, niesamowity i wymarzony podarek od ukochanego - bransoletka Lilou.

Przyznam szczerze - wszystko co błyszczy, przyciąga moje oko. Kiedy do Apartu wprowadzili pierwszą kolekcję Charms, na szybie wystawy miałam wychuchane swoje prywatne oddechowe kółeczko.
O Lilou dowiedziałam się od życzliwej znajomej. Ze względu na cenę, przez chwilę byłam twarda i niezłomna. Zaraz po tym nastąpiło olbrzymie BOOM. Świecidełka pojawiły się na nadgarstku każdej gwiazdy, każdej fashionistki, reklama Lilou widniała na łamach wszystkich kolorowych magazynów.
Ja poległam, moje poczucie oszczędności zostało całkowicie spacyfikowane. Ówczesny sklep internetowy nie posiadał ogromnego asortymentu, na żywo też było ciężko dotknąć (sklep Krakowie otworzyli trochę później) więc kierując się swoją niezawodną intuicją wybrałam złote serduszko na kremowym sznurku.

W dzień dostarczenia paczuszki, prawie posikałam się z radości. Później było już tylko gorzej. Sznureczek zszarzał - nie ratowały go żadne próby prania. W sklepie internetowym nie było możliwości zamówienia samej bransoletki, więc nie pozostało mi nic innego jak przywyknięcie do jej marnego wyglądu. Po upływie trzech miesięcy moje mocno zarysowane 'złote' serduszko zarosło dziwnym nalotem. Pożegnaliśmy się z żalem, bransoletka zamieszkała w swoim pięknym 'lnianym' woreczku.

Czy bardzo się zraziłam? Nie. Po śledztwie przeprowadzonym wśród znajomych wiem, że decydując się na Lilou, powinnam wybierać srebrne elementy. Te z pewnością nie ulegają żadnym odbarwieniom, co prawda - rysują się, bo srebro jest dość miękkie, jednak po okazaniu dowodu zakupu w salonie Lilou przy ul. św. Tomasza można oddać je w ręce profesjonalisty, który odpicuje je i sprawi że będzie wyglądało jak nowe. W dodatku, w salonie dostępne są przeróżne wzory i kolory samych bransolet, które można wymieniać w przypadku zabrudzenia bądź zwyczajnego znudzenia.

Niemniej jednak, gdyby nie mój wspaniałomyślny ukochany, ze względów czysto finansowych, nie byłabym posiadaczką tego cacka.

Chyba musiałam być BAAARDZO DOBRĄ dziewczyną, skoro zasłużyłam na takie cudo!




ps. noszę je od miesiąca, codziennie od rana do wieczornej kąpieli i póki co (odpukać), nie widzę żadnych śladów zużycia.

Wasza K.









3 komentarze:

  1. Bardzo podobają mi się te bransoletki. Nie nosze żadnej bo nie lubię ale na pewną ta bym nosiła 24/h;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja jestem dziwoloągiem, bo nie podobają mi się takie bransoletki :P albo inaczej! Na zdjęciu, u kogoś się podoba, ale u mnie na nadgarstku nie :D choć robiłam wiele podejść do takich ozdób. Mój mózg jednak wciąż odmawia :D ale gratuluję partnera i jego "intuicji" :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jestem zakochana w moich Lilou, jedną ściągam do kąpania i na noc, bo mi zwyczajnie przeszkadza, natomiast drugiej nie ściągam wcale i nie da się ukryć, że w tej sznureczek nadaje się do wymiany, ale jakoś mi ciągle nie po drodze do stacjonarnego sklepu ;)

    OdpowiedzUsuń