Pierwszy prawdziwy podkład, nie będący mieszanka kremu i kolorowej mazi (Nivea Young) kupiłam kilka dni przed swoją studniówką. Jedyne na czym mi wówczas zależało, to lekkie zbrązowienie buzi i ewentualne zamaskowanie piegów (piegusem jestem od lat). Padło na MaxFactor, w wyjątkowo ciemnym odcieniu (eh...). Można by rzec, że razem z tym potworkiem dojrzewałam, uczyłam się pierwszych tajników makijażu.
Sytuacja zmieniła się od czasu, kiedy wyjechałam na studia. Po czasie myślę, że nie diametralnie, bo pomimo wieku i miliona opakowań które zdążyłam przetestować, wciąż nie mogłam trafić na mój no. 1, czyli podkład idealny.
Używałam wszystkiego, co na przełomie kilku ostatnich lat polecałyście. Od Vichy Dermablend, minerały z L'oreala, Color Stay'e, po BB z Maybelline, czy starą wersję rozświetlającego AA. (to tylko niektóre z nich).
Ostatnimi czasy ukochałam sobie dość ciężką do rozprowadzenia mieszankę, a mianowicie:
- Color Stay do cery tłustej i mieszanej - 180
- Rimmel, Wake Me Up - 300
- Vichy, Flexilift - 25
Niby dawał mi wszystko: odpowiedni kolor (chyba, że chlapnęłam za dużo Rimmela), przyzwoitą konsystencję (byleby 30 sekund od zmieszania składników:D), dobre krycie (Revlon - mistrz, piegi out!), trwałość.. a jednak nadal biłam się z myślami.
*Gdzieś na półce stoi mój kochany, kiedyś trafi do swej mamy..
Rossmann'owa promocja (chwyt) zadziałała na mnie lepiej, niż na każdego przeciętnego konsumenta. Byłam 3 razy i łącznie spędziłam w nim ładne kilka godzin. Niby tanio, ale warto się zastanowić.
O True Match od L'oreal słyszałam wiele, wiele opinii. Raz, że drogi. Dwa, że niewydajny. Trzy, że waży się u koleżanki. I kiedy wkładałam do koszyka Wake Me Up w jaśniejszym odcieniu, coś mnie tchnęło. Spróbuję, a co! - pomyślałam.W3, czyli Golden Beige, to odcień w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia (w drogeryjnym świetle!). Później było już tylko lepiej..
1. Cena: trzydzieści kilka złotych (wybaczcie, wyrzucam wszystkie paragony - wiem, nie powinnam).
2. KOLOR - idealny dla mojej piegowatej i szarawej cery!!!
3. Trwałość - wychodzę z domu o 7:50, odkąd moje autko postanowiło zamieszkać u mechanika, spaceruję (do pracy marszobiegiem :D) - w deszczu, w upale, o 18 nadal wyglądam jak świeżo 'umalowana'.
4. Krycie - subtelne, a zarazem idealnie wystarczające.
5. Konsystencja - lekko leista, mój EcoTools sprawdza się przy nim idealnie - uff.. polubili się!
6. Wykończenie! - nie wierzyłam, że po jednej pompce mogę się poczuć jak 'gotowa' do wyjścia. Na upartego, przy wielkim zaspaniu, nie potrzebuję do niego ani pudru, ani dodatkowego korektora..
To raczej nie koniec zalet, jeśli sobie o czymś przypomnę, dopiszę!
Podsumowując: dumna dwudziestoczterolatka ogłasza, że wreszcie odnalazła swojego czempiona!
Jaka jest Wasza opinia na temat tego podkładu?
Całuję,
Wasza K
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja go testowałam bardzo dawno temu, ale pamiętam, iż mnie rozczarował, bo u mnie go w ogóle nie było widać, w sensie nie dawał żadnego efektu - wyrównania, czy wygładzenia kolorytu, nie wspomnę już o jakimkolwiek kryciu :) Gratuluję, że znalazłaś swojego championa, u mnie na ogół mistrz po dwóch - trzech opakowaniach zaczyna strzelać fochy i szukam czegoś nowego :/
OdpowiedzUsuń